wtorek, 7 sierpnia 2012

Rozdział 4


Przepraszam za tą zwłokę, ale była na wakacje u babci, która niestety nie posiada internetu.
Teraz jednak możecie spokojnie cieszyć się moja twórczością :D
__
Rozdział 4
Eliasz
Jeszcze raz rozejrzałem się dookoła. Okolica ani trochę nie przypominała przytulnej i słonecznej ulicy Różanej, na którą się teraz przeprowadziliśmy z ojcem. Nie, tutaj było kompletnie inaczej.
 Pogoda drastycznie uległa zmianie, jakbym nagle znalazł się w kompletnie innym mieście. Powietrze było tu brudne i wilgotne, wszędzie panował półmrok a naokoło unosił się odór stęchlizny. Ściany opuszczonych i zabitych deskami budynków zdobiły różnokolorowe graffiti, które nałożone na siebie tworzyły brzydką, ciemną masę. Do tego co jakiś czas można było dostrzec rubinowe oczy szczurów lub znikający za rogiem czarny ogon jakiegoś kota.

 Szybkim, żwawym krokiem pokonywałem kolejne ulice tej niezbyt gościnnej dzielnicy mając nadzieję, że nie spotkam kogoś znajomego. Zgarbiłem się nieco starając ukryć mój wyjątkowy wzrost i schowałem głowę między ramiona a dłonie upchałem do kieszeni spodni. Chłodny, świeży wiaterek rozwiał trochę moje długie włosy, które powpadały mi do oczu.
- Obetnę kiedyś te kłaki – mruknąłem do siebie odgarniając brązowe kosmyki.
Wbrew swoim słowom lubiłem moje włosy. Był to mój własny rodzaj buntu, określenie mojego stylu i charakteru. Nie przeszkadzało mi wytykanie palcami czy szeptanie za plecami.
Przed śmiercią mamy nie było nawet tego. Towarzystwo z Piwnicy dawno już zaakceptowało mój styl i nie przeszkadzało to im. Dla nich liczyły się tylko pieniądze, które przynosiłem by kupić kolejną działkę, zapewnić sobie kolejny odjazd.
Teraz już nie ćpam, nie przez to co zrobiłem. Poprzysiągłem sobie wtedy, że już nigdy nie wezmę…
Dlatego też idąc ciemną uliczką miałem ogromną nadzieję, że nikt ze starych znajomych mnie nie zobaczy. Uśmiechnąłem się widząc wielki, stary budynek.
 Wbrew pozorom był przepiękny. Ściany z czerwonej cegły były teraz nieco wyblakłe i w wielu miejscach wyszczerbione. Wybite szyby okien zostały zabite deskami a wspaniałe płaskorzeźby i gargulce, które już dawno straciły swoją świetność dodawały temu miejscu uroku. 
 Raz jeszcze, na wszelki wypadek zlustrowałem wzrokiem otoczenie i odsunąłem poluzowaną parę lat temu deskę. Szybko wślizgnąłem się do środka stawiając ostrożnie stopy. Gdy upewniłem się, że w budynku nikogo nie ma bez ogródek pobiegłem po schodach na pierwsze piętro.
Wszystko w tym starym Domu Kultury było zrujnowane. Opuszczony był najwyraźniej w pośpiechu, ponieważ gdy mama przyprowadziła mnie tu po raz pierwszy byłem po prostu w szoku. W pomieszczeniach na podłodze walały się nuty, książki do nauczania gry na instrumentach a nawet same instrumenty. Pamiętam tamten dzień jakby to było wczoraj.
Miałem 11 lat.  Było dokładnie rok po zamknięciu Domu Kultury, w którym moja mama dawała koncerty w sobotnie wieczory. Śpiewała pięknie, lecz jej głos był niczym w porównaniu do tego jak cudownie grała na pianinie.
Gdy powiedziała mi, że zabierze mnie we wspaniałe i ważne dla niej miejsce byłem podekscytowany. Moje podekscytowanie ulotniło się jednak w momencie gdy stanęliśmy przed drzwiami tego budynku. Na początku ani trochę nie chciałem wchodzić do środka, ona jednak powiedziała kilka ważnych słów, które później stały się moim mottem.
Póki nie zajrzałeś do środka nie oceniaj, gdyż zewnętrzna powłoka może być jedynie kamuflażem czegoś nad wyraz pięknego.”
Wtedy jeszcze nie rozumiałem wartości tej metafory, teraz jednak tylko uśmiechnąłem się do siebie na to wspomnienie.
Pamiętam jak odsunęła poluzowaną deskę i wpuściła mnie do środka. Wytłumaczyła, że już od jakiegoś czasu się tu zakradała i postanowiła mnie również tam zabrać. Oprowadziła mnie po całym, magicznym budynku ukazując mi najwspanialsze jego zakamarki.
Zaśmiałem się cicho gdy przypomniałem sobie jak cudownie było, gdy prawie cały dzień odgrywaliśmy różne sztuki przy użyciu pozostawionych tam rekwizytów i scenariuszy.
Jednak najpiękniejsze zostawiła na koniec. Wprowadziła mnie do ogromnej sali ze sceną i miejscami siedzącymi. Teraz również tu stałem i rozglądałem się dookoła. W ścianach widoczne były wnęki zwane balkonikami a miejsca siedzące ubrudzone były tynkiem i gruzem. Deski sceny skrzypiały przy każdym kroku, jednak ja szukałem odpowiedniego, podwójnego dźwięku. Jak pierwszego dnia z mamą, tak teraz sam pochyliłem się i odsunąłem deskę. Wyciągnąłem ze skrytki duży zeszyt w pięciolinię i kilka różnych zapisów nutowych. Nucąc pod nosem chodzącą mi od jakiegoś czasu po głowie melodię zbliżyłem się do cudownego instrumentu.
- Witaj Charlotte – mruknąłem cicho tak jak wtedy mama.
Przysunąłem sobie mały taborecik i siadając otworzyłem klapę. Czarno białe klawisze zachwyciły mnie równie bardzo jak tamtego dnia.
Przychodziłem tutaj niemal codziennie, a jednak za każdym razem czułem niedosyt, gdy napawałem się pięknem tego miejsca.
Na swoim miejscu postawiłem nuty i mój zeszyt. Były w nim różne zapiski, nie tylko melodie.
Był niczym mój osobisty pamiętnik, w którym zapisywałem wszystkie odczucia i najważniejsze wydarzenia.
Ta zrobiłem też teraz. Opisałem cały dzień, ze szczegółami. Kiedyś robiłem to po to, by podczas ćpania wiedzieć co mówiłem i robiłem. Zdawałem sobie sprawę, że gdy puści mogę nie pamiętać niektórych spraw.
Jednak nawet teraz, gdy z tym skończyłem opisywanie czynności było dla mnie czymś normalnym. Po prostu weszło mi to w krew.
Uśmiechnąłem się do siebie gdy zacząłem opisywać spotkanie z czerwonowłosą.
- Zośka – szepnąłem do siebie opisując ją. Nie myślałem po co to robie, sprawiło mi to jednak przyjemność. Nie wiedziałem bowiem kiedy ostatni raz w tym zeszycie opisywałem jakąkolwiek dziewczynę. One po prostu wszystkie były takie same, nudne.
A ona, była inna. Może byłem idiotą, skoro na podstawie pięciominutowej rozmowy oceniam ją jako kogoś wyjątkowego, jednak taka była prawda.
Była wyjątkowa, choć pewnie nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Idiota – wyzwałem się na głos śmiejąc się cicho. Przekartkowałem zeszyt i natrafiłem na niedokończoną melodię. Zacząłem ją pisać z mamą, jednak po jej śmierci zostawiłem ją tak jak była. Nie czułem się wtedy godny by ją dokończyć. Teraz jednak chciałem po prostu ją zagrać. Jeszcze raz usłyszeć jej śmiech gdy myliłem klawisze.
Dwa pierwsze dźwięki rozbrzmiały w ogromnej auli. Przymknąłem powieki i odchyliłem nieco głowę, nuty znałem na pamięć.
Po chwili cały Dom Kultury wypełniła wspaniała, radosna melodia, która zawsze będzie kojarzyć mi się z miłością.

__
Czekam na komentarze :*


2 komentarze: