Przepraszam za tą zwłokę, ale była na wakacje u babci, która niestety nie posiada internetu.
Teraz jednak możecie spokojnie cieszyć się moja twórczością :D
__
Rozdział 4
Teraz jednak możecie spokojnie cieszyć się moja twórczością :D
__
Rozdział 4
Eliasz
Jeszcze raz rozejrzałem się dookoła. Okolica ani trochę nie przypominała przytulnej
i słonecznej ulicy Różanej, na którą się teraz przeprowadziliśmy z ojcem. Nie,
tutaj było kompletnie inaczej.
Pogoda drastycznie uległa zmianie,
jakbym nagle znalazł się w kompletnie innym mieście. Powietrze było tu brudne i
wilgotne, wszędzie panował półmrok a naokoło unosił się odór stęchlizny. Ściany
opuszczonych i zabitych deskami budynków zdobiły różnokolorowe graffiti, które
nałożone na siebie tworzyły brzydką, ciemną masę. Do tego co jakiś czas można
było dostrzec rubinowe oczy szczurów lub znikający za rogiem czarny ogon
jakiegoś kota.
Szybkim, żwawym krokiem pokonywałem
kolejne ulice tej niezbyt gościnnej dzielnicy mając nadzieję, że nie spotkam
kogoś znajomego. Zgarbiłem się nieco starając ukryć mój wyjątkowy wzrost i
schowałem głowę między ramiona a dłonie upchałem do kieszeni spodni. Chłodny, świeży
wiaterek rozwiał trochę moje długie włosy, które powpadały mi do oczu.
- Obetnę kiedyś te kłaki – mruknąłem do siebie odgarniając brązowe kosmyki.
Wbrew swoim słowom lubiłem moje włosy. Był to mój własny rodzaj buntu,
określenie mojego stylu i charakteru. Nie przeszkadzało mi wytykanie palcami
czy szeptanie za plecami.
Przed śmiercią mamy nie było nawet tego. Towarzystwo z Piwnicy dawno już
zaakceptowało mój styl i nie przeszkadzało to im. Dla nich liczyły się tylko
pieniądze, które przynosiłem by kupić kolejną działkę, zapewnić sobie kolejny
odjazd.
Teraz już nie ćpam, nie przez to co zrobiłem. Poprzysiągłem sobie wtedy, że już
nigdy nie wezmę…
Dlatego też idąc ciemną uliczką miałem ogromną nadzieję, że nikt ze starych
znajomych mnie nie zobaczy. Uśmiechnąłem się widząc wielki, stary budynek.
Wbrew pozorom był przepiękny. Ściany z
czerwonej cegły były teraz nieco wyblakłe i w wielu miejscach wyszczerbione.
Wybite szyby okien zostały zabite deskami a wspaniałe płaskorzeźby i gargulce,
które już dawno straciły swoją świetność dodawały temu miejscu uroku.
Raz jeszcze, na wszelki wypadek
zlustrowałem wzrokiem otoczenie i odsunąłem poluzowaną parę lat temu deskę.
Szybko wślizgnąłem się do środka stawiając ostrożnie stopy. Gdy upewniłem się,
że w budynku nikogo nie ma bez ogródek pobiegłem po schodach na pierwsze
piętro.
Wszystko w tym starym Domu Kultury było zrujnowane. Opuszczony był najwyraźniej
w pośpiechu, ponieważ gdy mama przyprowadziła mnie tu po raz pierwszy byłem po
prostu w szoku. W pomieszczeniach na podłodze walały się nuty, książki do
nauczania gry na instrumentach a nawet same instrumenty. Pamiętam tamten dzień
jakby to było wczoraj.
Miałem 11 lat. Było dokładnie rok po
zamknięciu Domu Kultury, w którym moja mama dawała koncerty w sobotnie
wieczory. Śpiewała pięknie, lecz jej głos był niczym w porównaniu do tego jak
cudownie grała na pianinie.
Gdy powiedziała mi, że zabierze mnie we wspaniałe i ważne dla niej miejsce
byłem podekscytowany. Moje podekscytowanie ulotniło się jednak w momencie gdy
stanęliśmy przed drzwiami tego budynku. Na początku ani trochę nie chciałem
wchodzić do środka, ona jednak powiedziała kilka ważnych słów, które później
stały się moim mottem.
„Póki nie zajrzałeś do środka nie
oceniaj, gdyż zewnętrzna powłoka może być jedynie kamuflażem czegoś nad wyraz
pięknego.”
Wtedy jeszcze nie rozumiałem wartości tej metafory, teraz jednak tylko
uśmiechnąłem się do siebie na to wspomnienie.
Pamiętam jak odsunęła poluzowaną deskę i wpuściła mnie do środka. Wytłumaczyła,
że już od jakiegoś czasu się tu zakradała i postanowiła mnie również tam
zabrać. Oprowadziła mnie po całym, magicznym budynku ukazując mi najwspanialsze
jego zakamarki.
Zaśmiałem się cicho gdy przypomniałem sobie jak cudownie było, gdy prawie cały
dzień odgrywaliśmy różne sztuki przy użyciu pozostawionych tam rekwizytów i
scenariuszy.
Jednak najpiękniejsze zostawiła na koniec. Wprowadziła mnie do ogromnej sali ze
sceną i miejscami siedzącymi. Teraz również tu stałem i rozglądałem się
dookoła. W ścianach widoczne były wnęki zwane balkonikami a miejsca siedzące
ubrudzone były tynkiem i gruzem. Deski sceny skrzypiały przy każdym kroku,
jednak ja szukałem odpowiedniego, podwójnego dźwięku. Jak pierwszego dnia z
mamą, tak teraz sam pochyliłem się i odsunąłem deskę. Wyciągnąłem ze skrytki
duży zeszyt w pięciolinię i kilka różnych zapisów nutowych. Nucąc pod nosem
chodzącą mi od jakiegoś czasu po głowie melodię zbliżyłem się do cudownego
instrumentu.
- Witaj Charlotte – mruknąłem cicho tak jak wtedy mama.
Przysunąłem sobie mały taborecik i siadając otworzyłem klapę. Czarno białe
klawisze zachwyciły mnie równie bardzo jak tamtego dnia.
Przychodziłem tutaj niemal codziennie, a jednak za każdym razem czułem
niedosyt, gdy napawałem się pięknem tego miejsca.
Na swoim miejscu postawiłem nuty i mój zeszyt. Były w nim różne zapiski, nie
tylko melodie.
Był niczym mój osobisty pamiętnik, w którym zapisywałem wszystkie odczucia i
najważniejsze wydarzenia.
Ta zrobiłem też teraz. Opisałem cały dzień, ze szczegółami. Kiedyś robiłem to
po to, by podczas ćpania wiedzieć co mówiłem i robiłem. Zdawałem sobie sprawę,
że gdy puści mogę nie pamiętać niektórych spraw.
Jednak nawet teraz, gdy z tym skończyłem opisywanie czynności było dla mnie
czymś normalnym. Po prostu weszło mi to w krew.
Uśmiechnąłem się do siebie gdy zacząłem opisywać spotkanie z czerwonowłosą.
- Zośka – szepnąłem do siebie opisując ją. Nie myślałem po co to robie,
sprawiło mi to jednak przyjemność. Nie wiedziałem bowiem kiedy ostatni raz w
tym zeszycie opisywałem jakąkolwiek dziewczynę. One po prostu wszystkie były
takie same, nudne.
A ona, była inna. Może byłem idiotą, skoro na podstawie pięciominutowej rozmowy
oceniam ją jako kogoś wyjątkowego, jednak taka była prawda.
Była wyjątkowa, choć pewnie nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Idiota – wyzwałem się na głos śmiejąc się cicho. Przekartkowałem zeszyt i
natrafiłem na niedokończoną melodię. Zacząłem ją pisać z mamą, jednak po jej
śmierci zostawiłem ją tak jak była. Nie czułem się wtedy godny by ją dokończyć.
Teraz jednak chciałem po prostu ją zagrać. Jeszcze raz usłyszeć jej śmiech gdy
myliłem klawisze.
Dwa pierwsze dźwięki rozbrzmiały w ogromnej auli. Przymknąłem powieki i
odchyliłem nieco głowę, nuty znałem na pamięć.
Po chwili cały Dom Kultury wypełniła wspaniała, radosna melodia, która zawsze
będzie kojarzyć mi się z miłością.
__
Czekam na komentarze :*
__
Czekam na komentarze :*
wspaniałe :-) zapraszam do siebie ;)
OdpowiedzUsuńWww.z-d-e-t-e-r-m-i-n-o-w-a-n-a.blogspot.com
Świetne :)
OdpowiedzUsuń